Ostatni lot samolotu 401
To jedna z najdziwniejszych, a jednocześnie najlepiej udokumentowanych historii związanych z manifestacją duchów, W tym przypadku były to zjawy pilotów, którzy w 1972 roku zginęli w katastrofie To jedna z najdziwniejszych, a jednocześnie najlepiej udokumentowanych historii związanych z manifestacją duchów, W tym przypadku były to zjawy pilotów, którzy w 1972 roku zginęli w katastrofie Wielki amerykański samolot pasażerski z początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, Lockheed L-1011 TriStar był maszyną wzbudzającą podziw i szacunek. Miał wysokość czteropiętrowego domu, a jego waga wynosiła ok. 248 ton. Aby uzmysłowić sobie znaczenie tych parametrów, warto przypomnieć, że pierwszy na świecie samolot braci Wright wzniósł się w powietrze 17 grudnia 1903 roku. Jego lot trwał 12 sekund, a w tym czasie maszyna przebyła 36,5 metra. Natomiast Lockheed L-l011 liczył sobie 49,5 metra długości, czyli kilkanaście metrów więcej niż trasa przelotu pierwszego amerykańskiego samolotu. Dodajmy że L-1011 standardowo mieścił 280 pasażerów, ale mógł zabrać ich nawet 400, a jego zasięg obliczano na 6000 mil. Maszyna była więc potężna, wspaniała i budząca zaufanie do podróży powietrznych. Samolot leciał do Miami z Nowego Jorku, a jego kapitanem był 55-letni, niezwykle utalentowany i doświadczony pilot z 32-letnim stażem, Robert Albin Loft. Funkcję drugiego pilota pełnił 39-let-ni Albert John Stockstill, ex-pilot wojskowy. Trzecim z oficerów kierujących Lockheedem okazał się 51-letni mechanik Donald Louis Repo. Repo przepracował w Eastern Airlines 25 lat, a więc niemal połowę swego życia. Miał opinię doskonałego specjalisty i człowieka o niezwykłej wręcz sumienności. Załogi różnych samolotów Eastern Airlines widziały obu pilotów ponad dwadzieścia razy. Wszyscy, którzy obcowali ze zjawami, twierdzili, że obaj piloci wyglądali tak samo, jak przed śmiercią i przypominali normalnych, żywych ludzi. Poznali ich nie tylko starzy znajomi, lecz także osoby mające kiedyś z obydwoma lotnikami przypadkowy kontakt. Wszystkie te przypadki opisano dzięki amerykańskiej fundacji Flight Safety Foundation Newsletters (śledztwem zajął się John G. Fuller). Tak powstała książka zatytułowana The Ghosts of Flight 401, czyli Duchy lotu 401. To wstrząsająca opowieść o tym, jak mała żaróweczka na pulpicie sterowniczym pasażerskiego samolotu stała się po- wodem katastrofy latającego giganta. Także zapis przebiegu katastrofy, stanowiącej jego konsekwencję masakry oraz stosu trupów, wśród których powoli umierało dwóch pilotów, którzy czuli się odpowiedzialni za tak straszliwą tragedię. Pojawiła się też hipoteza, że pomiędzy kapitanem Loftem i mechanikiem Repo na moment przed ich śmiercią musiało dojść do zawarcia jakiegoś porozumienia, w efekcie którego po przejściu na tamtą stroną zaczęli pojawiać się na pokładach samolotów Eastern Airlines, której byli pilotami. Z tego, co Loft i Repo mówili o sobie w momentach, kiedy stawali się widzialni dla otoczenia, wynikało, że obaj postanowili pilnować w powietrzu maszyn swojej linii, nie dopuszczać do kolejnych wypadków i ostrzegać przed możliwością ich wystąpienia. - Macie awarię silnika! Nie lećcie! - powiedziała głowa Repo. - I uważajcie w kuchni na ogień! Z kolei kapitan Loft - bywało - pojawiał się nagle w kabinie samolotu i, jak gdyby nigdy nic, rozpoczynał rozmowę z pilotami. Roztrzęsiona widokiem znanego wszystkim, martwego przecież i dawno pochowanego kapitana Lofta, załoga często nie była w stanie kontynuować lotu. Jej członkowie musieli korzystać z pomocy psychiatry, choć przecież nieżyjący pilot zachowywał się normalnie. Był grzeczny i sympatyczny, schludny, a jednocześnie wykazywał dużą fachowość w przekazywanych innym instrukcjach. Źródło: Nieznany Świat Artykuł: Szymon Kazimierski
Zastraszacze
I właśnie taki samolot, należący do linii lotniczej Eastern Airlines i oznaczony numerem 401, rozbił się 29 grudnia 1972 roku podczas próby lądowania na lotnisku w Miami na Florydzie. Stało się to późnym wieczorem, kiedy manewr sprowadzenia maszyny na ziemię musi być wspierany precyzyjnymi wskazaniami przyrządów pokładowych. Efektem tej katastrofy była śmierć 101 pasażerów i członków załogi.
W kabinie Lockheeda leciało z Nowego Jorku do Miami jeszcze dwóch oficerów lotnictwa. Byli to piloci z innego samolotu Eastern Airlines, którzy po ukończeniu służby, korzystając z okazji, wracali maszyną 401 do swoich domów w Miami - drugi pilot Warren Terry i inżynier obsługi Angelo Donadeo.
Lot 401 z Nowego Jorku do Miami dla pracującej w tym samolocie grupy stewardess miał szczególne znaczenie. Dyrekcja postanowiła bowiem wykorzystać ich długi staż pracy i przydzielić stewardessy do innych samolotów linii, by tam podzieliły się swoimi doświadczeniami z młodszymi koleżankami. Zgrane ze sobą i lubiące się nawzajem dziewczyny tuż przed wylotem z Nowego Jorku zrobiły sobie na pokładzie Lockheeda pamiątkowe zdjęcie. W szczątkach rozbitego samolotu znaleziono później nieuszkodzony aparat fotograficzny. Dzięki temu udało się wywołać znajdujący się w nim film. Na jednym z kadrów pojawiły się właśnie dziewczyny z samolotu 401...
Katastrofa - jak później ustalono - była wynikiem błędnych wskazań instrumentów pokładowych. Natychmiast po tym wydarzeniu firma Lockheed usunęła wady produkcyjne we wszystkich swoich samolotach, ale za ich wykrycie załoga oraz pasażerowie 401 zapłacili życiem.
W roztrzaskanej maszynie znaleziono czarną skrzynkę z zapisami rozmów pomiędzy pilotami i obsługą lotniska w Miami. Zapisy te były wstrząsające, gdyż wiernie oddawały zaskoczenie, irytację i bezsilność załogi samolotu, kiedy ludzie na ziemi wydawali polecenia dotyczące korekty lotu. Najpierw odbywało się to spokojnie, później toczonym przez radio dialogom towarzyszył już krzyk. W samolocie nie mogli zrozumieć, co się dzieje, gdyż przyrządy pokazywały zupełnie co innego, niż wynikało to z komunikatów przekazywanych drogą radiową. Starzy, doświadczeni i znani wszystkim ze swej solidności fachowcy okazali się w tym przypadku kompletnie bezradni. Znaleźli się bowiem w sytuacji, której nie mogli pojąć.
Kapitan Loft i oficer Repo nie zginęli od razu przy uderzeniu o ziemię. Byli jednak tak zmasakrowani, że zmarli w chwili, gdy dotarli do nich ratownicy. Fakt ten, jak się okazało, może mieć istotne znaczenie z punktu widzenia wydarzeń, które nastąpiły wkrótce. Po katastrofie bowiem - zrazu nieśmiało, potem coraz odważniej - wśród personelu Eastern Airlines zaczęto mówić, że w samolotach należących do tej linii pokazują się duchy kapitana Lofta i mechanika Repo.
Zdając sobie sprawę z faktu, że czytelnicy tekstu mogą w tym momencie zacząć rozglądać się za psychiatrą, pragnę zapewnić, że nic mi się nie przepaliło w głowie. Cała ta historia została bowiem wyjątkowo szczegółowo i solidnie udokumentowana, a z obydwoma pilotami po ich śmierci rozmawiało mnóstwo ludzi. Dodajmy, że rozmowy te często odbywały się w samolotach lecących na wysokości 10 kilometrów.
Pokutuje przekonanie, że duchy głównie straszą. Jesteśmy w stanie pogodzić się z tym, że niektóre z nich pukają w zamkniętych szafach, trzaskają drzwiami lub chichocą na cmentarzu. Ale żeby miały one przychodzić codziennie na ósmą do pracy?! ALoft i Repo tak właśnie się zachowywali. Wydawali się dziwnie i najwyraźniej niepodzielnie związani z samolotem, który ich zabił.
Po katastrotie z rozbitej maszyny dało się wymontować niektóre jej niezniszczone elementy oraz urządzenia. Potraktowano je jako części zamienne i odesłano do magazynu, skąd były sukcesywnie pobierane i montowane w innych maszynach. Okazało się jednak, że w każdym takim samolocie z wmontowanym choćby tylko jednym elementem z rozbitego 401, natychmiast pojawiali się Loft i Repo. Łatwo zresztą powiedzieć: pojawiali się. Niekiedy towarzyszące temu okoliczności były szokujące. Wystarczy wspomnieć o przerażeniu stewardessy Faye Merryweather szykującej przed lotem zestawy obiadowe dla pasażerów, gdy nagle ze stojącej obok kuchenki mikrofalowej wyjrzała twarz mechanika Repo! Kobieta, która doznała w tym momencie szoku, z krzykiem i płaczem wezwała na pomoc kolegów. Przybiegło ich trzech, w tym mechanik pokładowy, przyjaciel Repo, który go od razu zresztą rozpoznał, kiedy ujrzał głowę wystającą z kuchenki.
Chwilę potem mechanicy znaleźli w silniku samolotu uszkodzenie, o którym nikt jeszcze nie wiedział. W tej sytuacji lot odwołano, a samolot skierowano na przegląd. Kuchenkę pokładową natomiast zaopatrzono w dodatkowe gaśnice.
Z biegiem czasu wszyscy pojęli, że ostrzeżeń mechanika Repo nie wolno lekceważyć. Na ciąg dalszy nie trzeba było długo czekać. W kuchni wybuchł bowiem pożar, który na szczęście został w porę ugaszony. Okazało się, że kuchenka mikrofalowa, w której ukazał się Repo, pochodziła z rozbitego 401.
Duchy widywali nie tylko piloci i obsługa samolotów. Pewna pasażerka opowiedziała np., jak podczas lotu przysiadł się do nie jakiś mężczyzna w mundurze. Był niezwykle blady i sprawiał wrażenie osoby chorej, czy też mającej zamiar zemdleć. - Mój Boże! — zawołała wówczas kobieta. — Niech pan powie, jak mogę panu pomóc!?
Na to nieme widmo pilota zbladło jeszcze bardziej, po czym zaczęło zanikać, aż w końcu rozwiało się. Kobieta zaczęła głośno krzyczeć, a na okazanych jej zdjęciach rozpoznała mechanika Repo.
Największa jednak bodaj przygoda z duchem zdarzyła się wiceprezesowi Eastern Airlines, który wsiadł w Miami do samolotu lecącego do Nowego Jorku. W pierwszej klasie, przeznaczonej dla ekstra pasażerów, zobaczył umundurowanego oficera lotnictwa i rozpoczął z nim pogawędkę. Dopiero w jej trakcie zorientował się, że konwersuje z tragicznie zmarłym w 1972 r. kapitanem Loftem. Gdy wykrzyknął jego nazwisko, widmowy pasażer zniknął.
Niesamowite spotkanie miał również jeden z inżynierów mechaników tuż przed startem innego Lockheeda, w którym zamontowano wcześniej kilka części z rozbitego 401. Kiedy rozpoczął przedstartową procedurę sprawdzania układów, nagle podszedł do niego inżynier Repo.
- Daj sobie spokój z procedurą - powiedział do osłupiałego oficera. - Wszystko jest w najlepszym porządku. Przed chwilą sam sprawdzałem. Duchy pilotów ciągle więc coś sprawdzały, coś poprawiały. Szczególnie zapracowany wydawał się Repo. Mechanik kolejnego Lockheeda ujrzał np. człowieka montującego w jego kuchni nowy piekarnik. Jako że wcześniej ociągał się z wykonaniem tego zadania, nabrał pewności, iż linia właśnie zwolniła go z pracy, zatrudniając na to miejsce nowego pracownika. Gdy jednak podszedł do nieznajomego, okazało się, że to inżynier Repo. W jeszcze innym samolocie mechanik postanowił sprawdzić, co takiego tłucze się i stuka w pomieszczeniu gospodarczym pod kuchnią. Spotkał tam zajętego pracą inżyniera Repo.
Duchy pilotów dbały więc o bezpieczeństwo samolotów i latających nimi ludzi. Najlepiej scharakteryzował swoje podejście do tego problemu sam inżynier Repo w rozmowie z jednym z kapitanów Lockheeda. - Już nigdy nie będzie następnej katastrofy. Nie pozwolimy, by do tego doszło.
Zaniepokojone powtarzającymi się raportami o działalności obu duchów kierownictwo firmy Eastern Airlines nakazało w końcu odszukać, wymontować i zniszczyć wszystkie części i urządzenia z rozbitego 401, wykorzystywane później w innych maszynach. Kapitan Loft i mechanik Repo zostali w ten sposób zabici po raz drugi. Odtąd już nigdy się nie pojawili.
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.