O nie! Gdzie jest JavaScript?
Twoja przeglądarka internetowa nie ma włączonej obsługi JavaScript lub nie obsługuje JavaScript. Proszę włączyć JavaScript w przeglądarce internetowej, aby poprawnie wyświetlić tę witrynę, lub zaktualizować do przeglądarki internetowej, która obsługuje JavaScript.
Artykuły

Posłańcy śmierci

W chwili śmierci z tamtego świata przychodzą po nas ci, z którymi łączyła nas najsilniejsza więź uczuciowa i podają rękę, żeby łatwiej było nam przejść ze świata żywych do umarłych.



Zastraszacze

W chwili śmierci z tamtego świata przychodzą po nas ci, z którymi łączyła nas najsilniejsza więź uczuciowa i podają rękę, żeby łatwiej było nam przejść ze świata żywych do umarłych.


 

 

   Jeszcze do niedawna wydawało się, że prawo do bycia sam na sam z umierającym ma tylko Azrael, Anioł Śmierci. Sens jego imienia (w arabskim: Azra'il, hebrajskim Azra'el) tłumaczy się jako "Bóg pomógł". Z przekazów mitologii muzułmańskiej i żydowskiej wynika, że jest przy człowieku w chwili śmierci i oddziela jego duszę od ciała. A gdy czynności te wykona wobec ostatniego człowieka na Ziemi, dopiero wtedy umrze on sam, i to w chwili, gdy po raz drugi zabrzmi trąba archanielska. Ale wówczas nikogo przy nim nie będzie.
 

Sztuka umierania
   Samotność umierania jest tematem wielu rozpraw, w tym i filozoficznych, ale jak ostatnio przekonują nas lekarze, tak naprawdę nie jesteśmy w tym momencie sami. Przychodzą do nas dusze tych, których najbardziej kochaliśmy za życia, by pomóc w przejściu „na tamtą stronę". Ale i my sami, od tysięcy lat, instynktownie pomagamy umierającym w odchodzeniu.
   W średniowieczu bardzo popularny był zbiór tekstów „Ars moriendi", czyli „Sztuka umierania", będący zbiorem wskazówek, jak należy zachowywać się przy łożu śmierci. Najpierw korzystali z nich wyłącznie duchowni,' potem i osoby świeckie. A w XV wieku na deskach drzeworytniczych za pomocą obrazów przedstawiano walkę aniołów z diabłami o duszę, która jak wierzono, opuszcza ciało przez usta.
 

Rytuały wspomagające
   Z czasem jednak zaczęły rodzić się rytuały śmierci ułatwiające umierającemu opuszczenie tego świata. Na naszym kontynencie należało do nich m.in. otwieranie wszystkich zamków i rozwiązywanie węzłów. Była to ważna czynność, bo symbolizowała uwolnienie się duszy z więzów, jakimi stało się dla niej ciało. A i dla buddystów ma podobne znaczenie, bo jest znakiem rozstania się z doczesnym światem.
   Kolejnym obrzędem było czuwanie przy umierającym. W dawnej Polsce przy łożu śmierci zbierała się cała rodzina. Ze względu na to, że człowiek całe swoje życie spędzał we wspólnocie, obowiązkiem żywych było towarzyszenie mu w chwili śmierci. Wierzono też powszechnie, że ulgę w cierpieniu przynosi mu dźwięk dzwonka loretańskiego umieszczanego w specjalnych kapliczkach. Także dzisiaj we wschodnich  i południowych regionach Polski praktykuje się w niektórych wsiach podnoszenie i opuszczanie wieka od skrzyni, w której umierający przechowywał najcenniejsze rzeczy. Ten rytuał miał zmniejszać ból i cierpienie, a odejście uczynić łagodnym i spokojnym. A kiedy tylko chory wydawał ostatnie tchnienie, otwierano szeroko drzwi domu, by jego dusza mogła spokojnie z niego wyjść.
 

Spotkanie z posłańcem śmierci
    Tu warto na moment się zatrzymać, bo czy przypadkiem nie kryje się w tym o wiele głębsze przekonanie. Czy dusza potrzebowała aż tyle miejsca, żeby opuścić dom? Czy drzwi nie otwierano po to, żeby wraz z nią mógł swobodnie opuścić go także duch osoby z tamtego świata, która przyszła po umierającego?
   Dzisiaj dzięki wieloletnim, i jak się okazuje pionierskim, badaniom Melvina Morse'a i wielu innych lekarzy wiemy, że tak właśnie jest.
    I chociaż żywym przy łożu umierającego wydaje się, że sam idzie na spotkanie ze śmiercią, tak nie jest. On najpierw rozmawia z posłańcem, który po niego przychodzi, a dopiero potem odchodzą razem, a ta wizja, w której go widzi trwa od kilku do kilkunastu minut. Jest to znak dla żyjących, że umierający odejdzie zaraz lub po kilku godzinach, a najpóźniej następnego dnia czy nocy.

Sceptycy twierdzą, że spotkanie umierającego z posłańcem śmierci, jest następstwem podawania silnych leków, najczęściej przeciwbólowych. Jeszcze inni uważają, że wizje są naturalną konsekwencją ostatniej fazy umierania. Jednak grupa lekarzy, mających na to tajemnicze zjawisko zupełnie inne poglądy, zyskuje w swoim zespole coraz więcej zwolenników.
   Nieuleczalnie chora na serce pacjentka wiedziała, że nie ma dla niej ratunku. Zrozpaczona czekała na śmierć. Nagle usiadła na łóżku, a na jej twarzy pojawił się uśmiech i wyraz największego zadowolenia. Zachowywała się tak, jakby zobaczyła kogoś, kogo nie widziała przez dłuższy czas i wyciągnęła do niego ręce w geście powitania. - Katie, Katie - powtarzała radośnie i wyglądała na wielce szczęśliwą. Kilka godzin po tej wizji odeszła. Jak potem powiedział lekarzom jej mąż, w rodzinie było kilka kobiet o tym imieniu i wszystkie od dawna nie żyły.
 

Wizje odchodzących
     Takich przypadków dr Melvin Morse, absolwent Uniwersytetu im. George'a Washingtona w USA zebrał i opisał ponad dwa tysiące. Od lat specjalizuje się w badaniach nad samym momentem śmierci, zwłaszcza u dzieci. W tej dziedzinie jest niepodważalnym autorytetem o międzynarodowej sławie. W jego słynnej książce „Ku światłu" czytamy: - Wizje umierających nie tylko pozytywnie wpływają na nich samych, ale i pozwalają rodzinie zrozumieć ten moment. Uśmierzają ból i cierpienie pacjenta. Od tysięcy lat są naturalną częścią procesu umierania, tylko że nikt nie zwracał na nie większej uwagi. Ale te wizje i nam lekarzom, i pielęgniarkom mogą pomóc w odnalezieniu nowej drogi do umierającego, by w tej ostatniej dla niego godzinie być przy nim. Ta wiedza pozwala nam pomóc mu umrzeć w godności.
 

Ból zamienia się w radość
    - Szkoda, że z naszego codziennego życia całkowicie znikły rytuały związane ze śmiercią - mówi dr Melvin Morse. - Dotyczy to zwłaszcza wielkich aglomeracji, i to zwłaszcza teraz, kiedy większość ludzi umiera w szpitalach. - Rozwijamy coraz lepsze metody leczenia, a zapominamy o rytuałach. A przecież są to uniwersalne prawdy, przekazywane przez kolejne tysiąclecia. Tymczasem posłańcy śmierci przychodzący z tamtego świata do łóżka umierającego niosą z sobą tajemnicę objawienia i dla nas żyjących mają niemniej ważne wskazówki i informacje. I dlatego nie powinniśmy ich lekceważyć.
   Lekarze obserwujący pacjentów w końcowym stadium życia zauważyli, że na moment przed wizją ich nastrój ulega nagłej i zdecydowanej poprawie. - Osoby, zgorzkniałe, nienawidzące świata za to, że muszą umrzeć, na krótko przed odejściem zapadają w stan radosnego zadowolenia. Promieniują wręcz spokojem. To musi mieć swoją przyczynę. Zauważyłam także, że rozmawiają z kimś, kto dla nas był niewidoczny i rozmowę tę z radością prowadzą - pisała w swoich rozprawach dr Elisabeth Kübler-Ross.
Ale opisy tej niewytłumaczalnej naukowo zmiany nastroju już od setek lat opisywano szeroko w wielu medycznych księgach i zawsze żywi traktowali ten stan jako nieomylną wskazówkę o bliskości śmierci! Karlis Osis i Erlundur Haraldsson, od lat sześćdziesiątych zajmujący się wizjami na łożu śmierci, w swoich wielu książkach, udowodnili, że stare wierzenia ludowe o „posłańcach śmierci" mają naukowe podłoże. Swoje analizy i wnioski oparli na ponad tysiącu zeznań lekarzy i pielęgniarek.
 

Wiedzą, kiedy odejdą
    W trakcie badań okazało się także, że pacjenci mający wizje, zawsze wiedzą, kiedy naprawdę umrą. I jak się później okazywało, nigdy się nie mylili.
    - Któregoś dnia ciężko chory mężczyzna poprosił pielęgniarkę o szklankę zimnej wody z lodem. Gdy ją wypił, powiedział, że teraz może już spokojnie odejść. Następnie prowadził rozmowę, w której zapewniał kogoś niewidzialnego, że jest już gotowy i może z nim pójść. Zmarł po kilkudziesięciu minutach, a lekarze byli autentycznie tym zaskoczeni, bo stan jego zdrowia wskazywał, że zgon może nastąpić dopiero po kilkunastu dniach - mówi inny lekarz, Kenneth Ring. - Bardzo często zdarza się w szpitalach, że wizje chorych są sprzeczne z lekarskimi prognozami.
   Znany jest też przypadek 70-letniej pacjentki, relacjonującej lekarzom swe krótkie wizje. Widziała w nich swego dawno zmarłego męża, wypatrującego jej przez okno. Powiedziała córce, że nie umiera, tylko idzie do swego kochanego męża, który wkrótce zjawi się po nią. Poleciła córce przynieść do szpitala rzeczy, jakie przygotowała sobie wcześniej do trumny. I kiedy tylko wniesiono je do pokoju, zasnęła i umarła. Opiekujący się nią lekarz nie potrafił z naukowego punktu widzenia wytłumaczyć tej nagłej i przedwczesnej śmierci.
 

Węzły miłości
    Lekarze też nie potrafią wyjaśnić, dlaczego w czasie wizji i tuż po niej, pacjenci nie chcą już środków przeciwbólowych, bo z niewyjaśnionych przyczyn już ich nie potrzebują. - Rozmawiają z nami spokojniej, jaśniej i wyraźniej, a ich stan świadomości jest najzupełniej normalny. Zauważyliśmy, że pacjenci wyglądają tak, jakby pokonywali jakąś drogę - mówią Osis i Haraldson. - Z ich twarzy giną wszystkie grymasy cierpienia, śmieją się, są pogodni i szczęśliwi. Taki stan jest rzeczywiście wielką tajemnicą, której my, żywi nie potrafimy poznać i zrozumieć do końca. Od jednego z nich, zanim odszedł zdążyliśmy usłyszeć, że wizja „jest obezwładniającym widokiem, innym niż w rzeczywistości".
   Centralnym punktem tego widoku jest postać z tamtego świata, dla umierającego tak realna, jak obecność lekarza czy pielęgniarki. Na ogół jest to ktoś z rodziny lub bliski sercu. Zawsze spełnione są dwa warunki. Jest osobą zmarłą przed wielu laty i pomiędzy nim a umierającym musi istnieć silny emocjonalny związek. Dr Kübler-Ross określała go jako „węzeł miłości".
- Osoba z tamtego świata przychodzi do łoża śmierci tylko w jednym określonym celu: zabrać ze sobą umierającego - twierdzą Osis i Haraldsson.
   Ciekawy jest też przypadek pewnej młodej kobiety. - Wiedziała, że umrze i poleciła matce rozdanie swoich osobistych rzeczy wśród jej przyjaciół. Nagle przechyliła głowę i patrzyła z napięciem w sufit. Po kilku minutach powiedziała: - Tak babciu, już idę, proszę, zaczekaj jeszcze chwilę. Wtedy jej ojciec spytał ją, czy rzeczywiście widzi babcię? A ona wcale nie była zdziwiona tym pytaniem i odpowiedziała:
- Ależ oczywiście, a ty jej nie widzisz? Ona czeka na mnie. Następnie powiedziała każdemu z osobna ze zgromadzonej przy łóżku rodziny: - Do widzenia. Jej głos był bardzo matowy, bezbarwny, ale miękki i delikatny, a wyraz oczu żywy i bystry. Potem je zamknęła i powiedziała głośno i wyraźnie: - Tak babciu, teraz idę. I odeszła - opowiada Haraldsson.
 

Kotwica w naszym mózgu
   To wszystko dzieje się w obszarze, którego symbolika tak zadziwia żywych. — Czy przypadkiem nie jest tak - zastanawiają się badacze - że nasz mózg w ostatnim akcie, tu na Ziemi, przywołuje określone prawzory, czyli te elementy w nieświadomości zbiorowej, które dziedziczymy, a które wspólne są dla wszystkich ludzi? Największą tajemnicą jest to, na jakiej zasadzie ten wzorzec reagowania jest zakotwiczony w naszym mózgu.
    W prasie amerykańskiej swego czasu pojawiła się relacja lekarza B. Wilsona o okolicznościach śmierci znanego tenora Jamesa Moore'a.
- Wydarzyło się coś, czego nie zapomnę, dopóki będę żył. Na jego wykrzywionej z bólu twarzy pojawił się nagle uśmiech i radość. Po czym powiedział głośniej niż dotąd: - Jesteś matko! Dlaczego przyszłaś do mnie z tak daleka? Poczekaj jeszcze chwilę, zaraz będę gotowy. Tu już wszystko zakończyłem. Na jego twarzy pojawił się wyraz nieopisanego szczęścia i powiedział do nas, lekarzy, że widzi swoją matkę, która przyszła po niego. Było to najdziwniejsze wydarzenie, jakie dane mi było zobaczyć w życiu - wspomina dr Wilson. W innym przypadku umierający widział swą pierwszą młodzieńczą i zarazem największą miłość w życiu, która zginęła młodo w wypadku samochodowym. Powitał ją słowami: - Tak długo na ciebie czekałem! Wiedziałem, że to ty przyjdziesz po mnie.
   - Z zebranych opisów wynika - mówi dr Morse - że z tamtej strony umierającym podają swą pomocną dłoń osoby w pełni zaufane, z którymi kiedyś łączyły ich głębokie uczucia. I na ogół nie są to osoby, które odeszły z naszego świata krótko przed umierającym. Pamiętam przypadek starszej pacjentki, po którą przyszło „stamtąd" aż kilka osób. - Jak wiele ich do mnie przyszło, mówiła wpatrzona w drzwi.
- Jest Natalia i Fred... Stoi też Ruth... Ale, co ona tam robi? - pytała zdumiona. Jej mąż nie krył zaskoczenia. Wyjaśnił mi potem na boku, że Ruth to imię jej ukochanej kuzynki, zmarłej nagle w ubiegłym tygodniu, o śmierci której nie powiedzieli jej, by nie pogarszać stanu zdrowia. -Jestem taka szczęśliwa, że was tu wszystkich widzę - stwierdziła po chwili milczenia. I wyciągnęła przed siebie ręce, jakby chciała ich wszystkich objąć. - Już idę - wyszeptała i po chwili była razem z nimi po tamtej stronie.
 

Mosty, schody i drzwi
    Ale dla badaczy interesujące jest także i to, gdzie umierający widzą swoich opiekunów. Najczęściej są to mosty, rzeki i schody, na które muszą się wspiąć. Z prowadzonych rozmów wynika też, że pacjenci cieszą się z ofiarowanej im pomocy, bo schody są bardzo strome i wysokie i trudno byłoby im na nie wejść, a rzeki szerokie. Dzięki pomocnikom pokonują lęk, a trzymając ich za rękę idą pewniej i czują się bezpieczniej. Czasami umierający widzą przed sobą ogromne drzwi, wyłaniające się z gęstej mgły. A kiedy się otwierają, pojawia się w nich pomocnik i kieruje się w ich stronę.
 

Z życia do życia
   Na szczęście udowodnienie tego, że umieranie jest tylko przejściem w inną formę życia nie jest samotną wyspą otoczoną gdzieś na antypodach naszego globu morzem sceptycyzmu. - Nie jesteśmy sami - zapewniają lekarze. - Wszyscy znamy słowa papieża Jana Pawła II, który powiedział do osób w podeszłym wieku, że spokojnie myśli o tym, kiedy Pan przeprowadzi go z życia do życia. I dlatego nie bez powodu na tegorocznym międzynarodowym festiwalu teatralnym „Kontakt", jaki odbył się w maju w Toruniu, można było obejrzeć spektakl z Antwerpii „Anioł Śmierci" Jana Fabre. - Żyję nadal po śmierci (...) - zapewnia Fabre w jego imieniu w tekście do przedstawienia. Tym razem Anioł Śmierci przybrał kobiecą postać i był wśród widzów tak blisko, że można było go dotknąć. Ale i on sam też mógł ich musnąć, chociaż nie miał skrzydeł.
   Jedno jest pewne, ktokolwiek przyjdzie po nas w godzinę śmierci, zaufajmy mu. I jeśli nawet lękając się, zamkniemy oczy, on nas bezpiecznie przeprowadzi do drugiego świata.

 

Artykuł: Ilona Słojewska Czwarty wymiar

Legion 27.06.2010 21:20 1143 wyświetleń 0 komentarzy 0 ocena Drukuj

0 komentarzy

Pozostaw komentarz

Zaloguj się, aby napisać komentarz.
  • Żadne komentarze nie zostały dodane.


Ocena zawartości jest dostępna tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.
Niesamowite! (0)0 %
Bardzo dobre (0)0 %
Dobre (0)0 %
Średnie (0)0 %
Słabe (0)0 %
Zaloguj
Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.
Zapomniałeś/aś hasła?

Ostatnio Widziani
· Matys15 tygodni
· pietras198783 tygodni
· hanah3089 tygodni
· Legion178 tygodni
· MAXIMUS190 tygodni
· Szakal2406239 tygodni
· knt77273 tygodni
· mateusz69p318 tygodni
· Tester335 tygodni
· AnthonyCug341 tygodni

Zarejestrowanych: 3,977
Gości online: 1
Najnowszy użytkownik:
AnthonyCug