Upiorny pensjonat w Karolinowie
Kawał gruntu w Karolinowie koło Tomaszowa Mazowieckiego to podarunek od losu. Kawał gruntu w Karolinowie koło Tomaszowa Mazowieckiego to podarunek od losu. Miejscowość mała, cudnie położona: niedaleko Zalewu Wiślanego, w sosnowym lasku, który po kilometrze zmienia się w prawdziwy, grzybowy las. Urządziły tu sobie rodzinne wczasowiska mieszczuchy z Łodzi, Warszawy i z samego Tomaszowa. Urzeczona tym miejscem pewna rodzina (aż z Poznania), która ze zrozumiałych względów chce pozostać anonimowa, odkupiła od jednego z upadłych przedsiębiorstw tomaszowskich niewielki pensjonat. Państwo U., mając dwójkę małych dzieci, mieli zamiar prowadzić malutki hotelik – takie weekendowe przytulisko dla kilku rodzin. Dom świetnie się do tego celu nadawał. W dodatku był świeżo odremontowany i, co ważne, całkiem tani. To, że okoliczni chłopi twierdzili, że dom jest “jakiś nie taki”, uznali za przejaw czystej zazdrości. Trochę się tylko denerwowali, że trudno im było zrobić zdjęcie nowej posiadłości. Fotografie albo wychodziły z dziwną, niebieską poświatą, albo willa po prostu nie mieściła się w kadrze, chociaż fotografujący przysięgał, że w wizjerze aparatu wszystko było w porządku. Żadnemu fotografowi nie udało się zrobić zdjęcia całego domu. Coś przegania zwierzęta To tu właśnie zaczęły się problemy ze zwierzętami. Już drugiego dnia po przeprowadzce zniknął pies, dziesięcioletni owczarek, niezwykle przywiązany do dzieci. Rodzina była zmartwiona, ale przecież ucieczkę można było ostatecznie wytłumaczyć. Może Bari, przyzwyczajony do życia w mieście, upojony nagłą wolnością popędził w siną dal i zabłądził albo miał nieszczęśliwy wypadek. Tylko dlaczego wilkopodobna suczka przywieziona ze schroniska poszła w jego ślady, i śliczny cocker-spaniel – słodki szczeniaczek – też? Wokół włóczyły się koty, należące do wszystkich i do nikogo. Jednak posiadłość państwa U. omijały szerokim łukiem, mimo zapraszających miseczek z mlekiem. – Dlaczego zwierzęta nie lubią naszego domu? – pytał pięcioletni Sebek, a rodzice nie wiedzieli, co mu odpowiedzieć. Może dlatego, że zajęci byli… awanturami. - Coś nas opętało – zwierza się pani U. – Ja, mąż i starsza córka, studentka, która przyjeżdżała do nas na weekendy, ciągle szczerzyliśmy na siebie kły. A byliśmy naprawdę kochającą się rodziną. Tylko mały zachowywał się normalnie. Za to my czepialiśmy się nawet jego. Gdy pierwszy raz sprałam go dokładnie za nic, wpadłam w przerażenie. Na dodatek mąż wyznał mi, że miewa sny, w których mnie morduje. Stąd zawsze wiało złem Wtedy zaczęli przysłuchiwać się opowieściom sąsiadów. Pensjonat w Karolinowie, nawet wtedy gdy należał do Tomaszowskich Zakładów Ceramicznych, nie cieszył się powodzeniem. Ludzie często wyjeżdżali przed końcem turnusu, skarżyli się na zmęczenie i nerwowość. Na wielu zdjęciach pensjonatu widać kolorowe mgły – energie. Duchy lubią dzieci? - Karolinów stał pusty, ale my żyliśmy znów szczęśliwie. I nagle mąż mi mówi, że wynajął to upiorne miejsce jakiejś agencji, która organizuje zielone szkoły. Wpadłam w panikę. Tylko chłop może mieć tak mało wyobraźni, żeby skazywać dzieci na coś takiego. Chciałam natychmiast dzwonić, żeby ich powstrzymać, ale mąż mi powiedział, że dzieciaki już tam są. I przypomniał, że przecież nasz mały jako jedyny czuł się świetnie w tamtym miejscu. Nie uspokoiło jej to jednak. Przekonała męża, że muszą tam pojechać. Zobaczyli szczęśliwe, szalejące dzieci. Wszystko było w porządku. Nauczycielki ucieszyła taka troska właścicieli posesji. Same skarżyły się co prawda na kłopoty ze spaniem i lekką nerwowość, ale to przecież normalne, gdy człowiek dzień i noc opiekuje się takimi rozrabiakami. - Jedno jest pewne – mówi pani U. – Co by tam nie było, lubi dzieci. Od paru lat dzierżawimy dom tej agencji. Organizuje się tam kolonie, zielone szkoły i wszystko jest w porządku. Chociaż my tam mieszkać nie możemy. Artykuł: Krzysztof Myśliwiec
Zastraszacze
Państwo U. sprowadzili z Poznania radiestetę i ten rzeczywiście wykrył “coś dziwnego”, ale nie umiał tego określić. W przeszłości domu nie kryły się żadne straszne wydarzenia; miejsce, w którym go zbudowano, było całkiem zwyczajne – przynajmniej nikt o niczym niezwykłym nie słyszał. Badacz paranormalnych zjawisk stwierdził, że “energia rodziny nie pasuje do tego miejsca” – i odjechał.
Pani U. miała już tego wszystkiego dosyć, zwłaszcza że mimo zamieszczanych w prasie ogłoszeń nikt nie chciał przyjeżdżać tu na weekendy. Zmusiła męża do powrotu do Poznania, błogosławiąc się w duchu, że nie zgodziła się na sprzedaż dawnego mieszkania, bo chciała zachować je dla córki.
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.