Warszawa dom pełen dusz
O Warszawie mówi się, że jest jednym wielkim cmentarzem. Podczas wojny cała spłynęła krwią. Życie na tym cmentarzu toczy się dalej, ale duchy nie chcą zapomnieć. O Warszawie mówi się, że jest jednym wielkim cmentarzem. Podczas wojny cała spłynęła krwią. Życie na tym cmentarzu toczy się dalej, ale duchy nie chcą zapomnieć. – Odkąd zamieszkałyśmy we dwie, zaczęło się dziać coś dziwnego. Najpierw w łazience. Czułam, że jestem przez kogoś obserwowana. Siostra z kolei któregoś dnia była przekonana, że ktoś przeszedł przez pokój. Wrażenie było z rodzaju: patrzysz kątem oka i nikogo nie widzisz, ale wiesz, że ktoś tam przed chwilą był. Coś podobnego zdarzyło się jeszcze raz, w sylwestra. Ducha „zauważyła” moja koleżanka. Wtedy to jednak zignorowałyśmy. A później zaczęły się napady lęku. Beata całe dnie spędzała poza domem: w pracy, u znajomych. Starała się jak najdłużej odwlekać moment powrotu do mieszkania. Bała się. – Wracałam coraz później – opowiada. – Doszło w końcu do tego, że przychodziłam tam nad ranem. I któregoś dnia, gdy po powrocie przekroczyłam próg łazienki, w głowie rozbłysła mi wyraźna i natrętna myśl: ktoś się tu powiesił. Wiadomo, są myśli i myśli. Można myśleć o śmierci i zmarłych i nic się nie dzieje. Można pomyśleć raz i zostać z tą myślą, jak z kulą u nogi. To właśnie było coś takiego. W tym domu duchy próbowały opętać lokatorów. Twarze powykrzywiane w bólu W mieszkaniu zmieniali się sublokatorzy. Kiedy wprowadziła się tam Ewa, koleżanka Beaty, problemy przybrały na sile – obie dziewczyny zaczęły mieć wizje. – Były plastyczne i wyraziste. Te Ewy były okropne, moje – trochę mniej. Ona widziała sceny masakr: krew, ciała, śmierć wielu ludzi, w moich pojawiały się powykrzywiane z bólu, obce twarze. Przez tydzień bałam się zasnąć, zamknąć oczy, żeby znów ich nie zobaczyć. Nie jestem religijna, ale wtedy całymi nocami leżałam w łóżku z otwartymi oczami i szeptałam słowa wszystkich znanych mi modlitw, codziennie. Potem zaczęły się poruszać drzwi. Najpierw Beata zauważyła, że chwieje się haczyk przy drzwiach od łazienki. Taki zwykły, staroświecki. Te drzwi na ogół trudno było otworzyć, ale wtedy same fruwały na zawiasach w prawo i w lewo.– Kilka razy było i tak, że zamykałam je, a potem okazywało się, że są otwarte – mówi Beata. – Składałam to na karb mojego roztargnienia. Może nie chciałam w to wszystko wierzyć. Naprawdę bardzo lubiłam to mieszkanie. Chciałam tam być, choćby nie wiem co. Kilka lat temu w miejscu wyburzonej kamienicy, która kiedyś stała obok opisywanego domu, zaczęto wznosić nowy budynek. Po zerwaniu wierzchniej warstwy ziemi okazało się, że leżą tam setki niepogrzebanych ciał z czasów wojny. Tamto miejsce było areną krwawych walk i morderstw dokonywanych przez SS na żołnierzach AK i cywilach w czasie Powstania Warszawskiego. Nieopodal lądowali idący na pomoc Warszawie żołnierze gen. Berlinga, ginęli dziesiątkami. Autor : Tomasz Mróz Źródło: gwiazdy.com.pl
Zastraszacze
Beata wynajęła mieszkanie w kamienicy, która przetrwała wojnę. Od początku było wiadomo, że to dom z historią. Jeden z jego pionów do dziś jest w całości zamurowany, bo podczas kampanii wrześniowej w budynek uderzyła bomba. Nie wybuchła, ale zdruzgotała wszystkie lokale od poddasza po piwnicę. – Nie przeszkadzało mi to – opowiada Beata. – Mieszkanie było piękne, dobrze się w nim czułam. Myślałam, że nigdy się stamtąd nie wyprowadzę, a przecież w końcu z niego uciekłam. Wszystko zaczęło się, kiedy wprowadziła się moja siostra...
Ktoś tu się powiesił
Obecność duchów pierwsza wyczuła Ewa. Kiedy robiła coś w kuchni, miała wrażenie, że ktoś jest tuż obok niej. Sięgnęła po nóż i wydało jej się, że ktoś się odsunął, aby zrobić jej miejsce. – Potem wprowadził się Zbyszek, dość sceptycznie nastawiony do tych wszystkich parapsychicznych spraw – opowiada Beata. – Pierwszej nocy wydawało mu się, że za drzwiami widzi cień, jakby ktoś go obserwował przez szybę. Rano sobie wytłumaczył, że był to cień drzew. Zbyszek od początku źle znosił pobyt w tym domu: chorował, zrobił się rozdrażniony i nerwowy, dość trudno było się z nim porozumieć. W tym samym czasie Beata zaczęła mieć niepokojące doświadczenia. – Był taki moment, kiedy stojąc w kuchni, czułam, jak wypełniam się agresją. Nie zdenerwowaniem, irytacją czy wściekłością, lecz zimną agresją. Nie byłam sobą – opowiada Beata. – W ręku miałam duży nóż do chleba. Gdyby ktoś znalazł się wtedy w pobliżu, pewnie uderzyłabym go tym nożem. Innym razem, wieczorem, odwróciłam się przed zaśnięciem do ściany i usłyszałam głosy. Mnóstwo nabrzmiałych emocjami głosów, jakby ludzie w tłumie mówili jeden przez drugiego, ale bardzo wyraźnie. Coś mi wtedy kazało nie słuchać, wyłączyć się. Zaczęłam się modlić, leżałam dwie albo trzy godziny bez ruchu. Myślałam, że mam schizofrenię. No bo co innego? Jak się słyszy głosy, to może to oznaczać tylko jedno: chorobę psychiczną.
A jednak samobójstwo
Beata wiedziała, że potrzebuje pomocy, ale bała się pójść do lekarza. Aż któregoś dnia pewne sprawy się wyjaśniły. – Byłam z koleżanką w Łodzi. Szukając noclegu, kilka razy przechodziłyśmy obok lokalu, na którym reklamował się wróżbita Roland, no i weszłyśmy tam. Nie od razu, ale w końcu opowiedziałam temu człowiekowi, co się dzieje w naszym mieszkaniu. Rozłożył karty. Doszedł do wniosku, że to dom samobójcy – samotnego mężczyzny po pięćdziesiątce, który nadużywał alkoholu i zabił się z samotności. Kiedy wróciłam do Warszawy, spotkałam się z właścicielem mieszkania i wydusiłam z niego prawdę. Powtórzył mi dokładnie to samo, co mówił wróżbita, ale przekonywał, że do tragedii doszło nie w naszym mieszkaniu, lecz piętro wyżej. W pewnym sensie ulżyło mi. Przynajmniej się okazało, że nie jestem wariatką. Nie chodzę do kościoła, ale postanowiłam dać na mszę za duszę tego samobójcy. Uspokoiło się. Ale tylko do czasu, kiedy znów wprowadziła się Ewa. Pamiętam, jak którejś nocy obudziła mnie przerażona i powiedziała, że coś warczy w łazience, że słychać psa za drzwiami. A ja już wtedy od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że ta śmierć samobójcza to nie jest wszystko; że to mieszkanie ma jeszcze inne tajemnice.
Trzeba uciekać
Sporo wyjaśniło się, kiedy w historię zaangażowały się dwie koleżanki Beaty: Anna, która ma zdolność posługiwania się pismem automatycznym, i pani Maria, bioterapeutka. – Anna potwierdziła przede wszystkim to, że w mieszkaniu dzieje się coś, czego powodem nie jest świat żywych, a także – że Ewa jest szczególnie wrażliwa na obecność duchów. Zresztą było to już widać gołym okiem: Ewa zrobiła się bardzo nerwowa. Chciałyśmy, aby do mieszkania przyszedł kościelny egzorcysta, ale to nie było proste. Należało poddać się szeregowi procedur obejmujących, między innymi, obserwację w szpitalu psychiatrycznym, a także uzyskać zgodę biskupa. To wszystko musiałoby potrwać, a Ewa czuła się coraz gorzej. Pani Maria stwierdziła, że musimy się stamtąd jak najszybciej wyprowadzić. Powiedziała, że to miejsce jest nasączone tak negatywną energią, że sobie z tym nie poradzimy. Była przekonana, że w domu działy się jakieś okropności, i że nawet jeśli przestanie w nim straszyć, to wcale nie będzie lepiej, bo, na przykład, zaczniemy chorować. Stwierdziła też, że Zbyszek, ten niedowiarek, był dla duchów kimś w rodzaju dawcy energii. Dlatego chorował i słabł.
Duchy znowu przemówiły
Decyzja o opuszczeniu mieszkania zapadła w dniu, kiedy Beata wróciła do domu i zobaczyła, że koty biegają jak oszalałe, a na nią w jednej chwili spłynęło uczucie, że jest w każdym miejscu w tym mieszkaniu, że wypełnia sobą całą przestrzeń. Z trudem się opanowała. Chcąc zrobić coś, co sprowadziłoby nieco normalności, włączyła radio. – Nie wiem, jak to się stało, że skala przesunęła się na częstotliwość, na której nadaje Radio Maryja, ale po dotknięciu przycisku z głośnika ryknął chór setek głosów: „Czy wierzysz?!” Beacie zrobiło się słabo. Poczuła wokół gęstniejące powietrze, jakby coś usiłowało się zmaterializować. Przestraszyła się. Wybiegła na ulicę. Jeszcze tego samego dnia zabrały z Ewą najpotrzebniejsze rzeczy i uciekły. W tym mieszkaniu nie dało się dłużej żyć.
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.