O nie! Gdzie jest JavaScript?
Twoja przeglądarka internetowa nie ma włączonej obsługi JavaScript lub nie obsługuje JavaScript. Proszę włączyć JavaScript w przeglądarce internetowej, aby poprawnie wyświetlić tę witrynę, lub zaktualizować do przeglądarki internetowej, która obsługuje JavaScript.
Artykuły

Tadeusz Boy-Żeleński Seans z Kluskim

Tadeusz Żeleński (1874 - 1941), pseudonim: Boy, cioteczny brat Kazimierza Przerwy Tetmajera. Tłumacz, krytyk teatralny i literacki, publicysta, satyryk. Z wykształcenia lekarz - praktykował do 1918 r.

Zastraszacze

Tadeusz Żeleński (1874 - 1941), pseudonim: Boy, cioteczny brat Kazimierza Przerwy Tetmajera. Tłumacz, krytyk teatralny i literacki, publicysta, satyryk. Z wykształcenia lekarz - praktykował do 1918 r.
Związany z krakowskim środowiskiem Młodej Polski, dla kabaretu Zielony Balonik pisywał wiersze i piosenki, po równi ośmieszające konserwatywne autorytety i mieszczańską pruderię; krytykował też dekadencką pozę artystycznej cyganerii. Jego działalność przekładowa (Biblioteka Boya) zaowocowała mistrzowskimi tłumaczeniami ponad 100 tomów klasyki francuskiej (od Pieśni o Rolandzie do cyklu Marcela Prousta).
Po wybuchu II wojny światowej Boy schronił się we Lwowie i na tamtejszym uniwersytecie został kierownikiem katedry historii literatury francuskiej. Gdy miasto zajęli hitlerowcy, aresztowano go i rozstrzelano razem z innymi wykładowcami tej uczelni.

 

 

Los uczynił mnie kolegą redakcyjnym jednego z najznakomitszych mediów w Europie, którego seanse w Paryżu, przeprowadzone pod najściślejszą kontrolą uczonych, stały się sensacją naukowego świata. Jakże więc nie wziąć udziału w takim spotkaniu, gdy nadarza się ku temu sposobność?


Mediumizmem nie zajmowałem się nigdy. Nie, iżbym weń nie wierzył: to byłoby po trosze to, co nie wierzyć w radiotelegrafię. Od takiego sceptycyzmu chroniło mnie zapamiętane z dzieciństwa zdanie Schopenhauera w Versuch uber Geisterschen: Nie wierzyć w pojawienie się duchów, to dziś jest nie sceptycyzm, ale ignorancja. Lecz nie interesowało mnie to; miałem swój sposób obcowania z duchami, i to z największymi, i ten mi wystarczał.
Jednak los uczynił mnie kolegą redakcyjnym jednego z najznakomitszych mediów w Europie, którego seanse w Paryżu, pod najściślejszą kontrolą uczonych, były niedawno sensacją naukowego świata. Jakże nie skorzystać z takiej sposobności i nie zaprosić się na seans?
O swoich własnościach mediumicznych dowiedział się p. F. Kluski przypadkowo przed kilku laty. Przedtem niepokoiły go różne objawy, ale ich nie rozumiał. - Radziłem się lekarzy, myślałem, że mam bzika - mówi po prostu.
P. Kluski urządza seanse rzadko i niechętnie. Męczą go. Nigdy nie zgodził się czerpać najmniejszych korzyści materialnych ze swego daru, mimo że ofiarowywano mu krocie za tournee z seansami po Ameryce. - Chcę zostawić dzieciom uczciwe nazwisko - mówi mi - nigdy zaś nie przekonam całego świata, ze to nie jest oszukaństwo.
Prócz seansów zbiorowych, w czasie których Kluski traci zupełnie świadomość, zjawy niepokoją go na jawie bardzo często, maszyna do pisania pisze sama na odległość kilku kroków etc.
Ale przejdźmy do opowiedzenia tego, co sam widziałem na własne oczy.
Jestem człowiekiem z natury dość krytycznym, byłym lekarzem (o ile to ma coś do rzeczy), i nie mam najmniejszej wątpliwości co do realności tego, com widział. Sądzę, iż właśnie taka prosta relacja człowieka stojącego z dala od całego ruchu powinna zainteresować publiczność.
Przybywam z Kluskim do jego mieszkania. — Pokażę ci coś - mówi, podczas gdy we dwójkę czekamy na resztę gości. Ustawia na stole trzy busole, czeka aż się zupełnie uspokoją, po czym wykonuje kilka ruchów, dotykając rękami piersi i wyciągając je nad busole. Kolejno igły magnetyczne zaczynają drgać, wahać się, wirować; każda w odmienny sposób i z odmienną chyżością. Następnie paroma ruchami ręki uspokaja je. Pytam o jego stan duchowy podczas tego doświadczenia. - Chcę, żeby się poruszyły - odpowiada po prostu. Kluski zdradza mi, jak raz żartem wprawił w przerażenie optyka, wykazując mu, że wszystkie jego busole są popsute.
Ale schodzą się uczestnicy seansu, jest nas razem siedmiu, sami mężczyźni, w tym
trzech lekarzy (licząc ze mną) i dwóch przyrodników. Wszyscy, prócz mnie, bywali już na tych seansach.
Topi się parafinę w nadziei uzyskania owych słynnych odlewów, które stanowią jeden z najdziwniejszych fenomenów zdarzających się na seansach z Kluskim.
Zdejmujemy surduty i kładziemy gazety na kolanach, gdyż, jak ostrzegają bywalcy, parafina chlapie. Wśród tego światło elektryczne parę razy gaśnie. Bywalcy, nie przywiązując większej uwagi do tego objawu objaśniają, iż jest on częsty przed seansem, jak gdyby zjawy dawały znak, że są gotowe zaczynać. W redakcji zdarzało się to czasem przy Kluskim i bez seansu.
Światło się gasi, zostaje tylko czerwona lampka, na stole leży okrągła oświetlona płytka. Na środku stołu kociołek z rozpuszczoną gorącą parafiną.

 

 

Fotografię przedstawiające postać owiniętą w szarą płachtę zostały zrobione podczas seansu w dniu 25 grudnia 1919 r. w Warszawie.  Pod zasłoną można dostrzec wyraźnie zarysowane kształty istoty ludzkiej. Obecni byli: F. Kluski (medium), L. Sokołowa, F. Sokół, St. Hryniewicz, N. Okołowicz

 

 

14 września 1919 r. sfotografowano zjawę, którą nazwano "człowiekiem pierwotnym". Ta manifestacja wzbudziła ogromne zainteresowanie w Międzynarodowym Instytucie Badań Metapsychicznych w Paryżu

 

Medium zasypia prawie natychmiast. Jeden z uczestników, zaproszony, aby prowadził seans, daje następujące wskazówki: w czasie seansu nie należy wymawiać imienia medium dlatego, aby się nie obudziło. Kiedy sąsiedzi poczują, że medium zaczyna drżeć, wszyscy obecni powinni kilka razy głęboko odetchnąć, co sprawia Kluskiemu ulgę. Poza tym wszyscy obecni trzymają ręce na stole, zetknięte lekko małymi palcami. Wolno cały czas rozmawiać; w ogóle nie ma mowy o jakimś mistycznym, skupionym nastroju wymaganym przy amatorskich seansach. Przeciwnie, nastrój jest na wskroś trzeźwy, żartobliwy.
Pierwszy objaw występuje po kilku minutach: to światełka migające w powietrzu. Niebawem czerwona lampka elektryczna zostawiona w pokoju gaśnie sama. Światełka są coraz liczniejsze, bujają nisko nad stołem, wydzielając mgiełki świetlne. W powietrzu specyficzny zapach ozonu.
Ktoś z obecnych mówi, że czuje lekkie dotknięcie w ramię. Za chwilę ciepłe palce dotykają moich palców. Chcę je przytrzymać, wysuwając się lekko. Czuję, że na moich palcach zostało trochę parafiny. Coś leży przede mną na stole, przed drugim z obecnych również. Mówią mi, że to odlew ręki zjawy w parafinie.
Tymczasem krążek świetlny podnosi się i lekko buja po powietrzu, podobny do małego księżyca. To unosi się pod sufit, to krąży nad naszymi głowami. Ktoś mówi, że widzi zjawę, poznaję ją; zjawa to porucznik, który już pojawia! się na innych seansach. Za chwilę krążek zbliża się do mnie powietrzem, oświecając wyraźnie głowę męską w czapce z wojskowym daszkiem. Głowę widzę zupełnie plastycznie, porusza się, widzę ją wprost, to znów z profilu bryłowate. Krążek świetlny trzyma się przy niej ukośnie, wyraźnie, jakby w celu oświetlenia jej. Mówią mi, abym czegoś zażądał od zjawy.
Mówię: - Pogłaskaj mnie po głowie. Głaszcze. - Pocałuj mnie. Całuje. Czuję najrealniej pocałunek w twarz. Mam wrażenie, że w powietrzu jest lekki zapach alkoholu. Mówię: - Porucznika coś czuć wódeczką. Kilkakrotny łomot, co znaczy, że zjawa chce mówić. Prowadzący seans wymawia litery, zjawa wskazuje je pukaniem. Wypukuje: - Tadeusz cuchnie wódką. Ręka zjawy lekko mnie bierze za głowę i pochyla do swego sąsiada, nachylając jednocześnie jego głowę ku mojej. Sąsiad ma na imię Tadeusz, jest to znany lekarz, doświadczony badacz mediumizmu. Śmieje się i mówi: - Istotnie, to ja piłem dziś dwa kieliszki wódki przy kolacji. Zjawa najwyraźniej obraziła się o niesłuszne posądzenie.
Zjawa znika; pojawia się inna: zupełnie jak w Dziadach Mickiewicza. Obecni poznają i tę: to Włoch Battisti, pojawił się Kluskiemu pierwszy raz przed kilku miesiącami we Włoszech; obecni na seansie Włosi poznali go tam. Jest to popularny bohater ostatniej wojny, powieszony przez Austriaków za to, ze uciekł od nich do armii włoskiej. - Kto umie po włosku, niech coś powie do niego.
Umiem trochę po włosku, więc wdaję się w rozmowę, improwizując dość frywolny dwuwiersz: Era una volta un povero pazzo, Chi ebbe del spirito soltano in cazzo... Na to słyszę za sobą głośny oklask, po czym po cichu, lecz dobitny głos: - Bravo. Głos ten słyszą i moi sąsiedzi, oklaski słyszą wszyscy. Battisti, typowa włoska twarz z bródką, nachyla się nad moim sąsiadem, pokazując przy blasku krążka charakterystyczną gwiazdkę włoskiego szeregowca na swoim kołnierzu. Mówię do niego, przychodzi na wezwanie, spełnia drobne życzenia.
Uczestnicy rozmawiają z Battistim, objaśniają mnie o jego zjawianiu się na seansach Kluskiego we Włoszech. Ktoś mówi żartobliwie: - Ciekawym, jak on tu przyjechał, czy koleją? Na to rozlega się łomot, jakby tłuczonych przedmiotów, a żartowniś dostaje porządnie pięścią w kark. Zjawa znika. Zjawy (tak mnie objaśniają) nie znoszą traktowania ironicznego lub wyzywającego: same z siebie są raczej uprzejme i życzliwe.
Co do uczuć moich w stosunku do zjaw, to dziwnie nie doznaje się żadnego lęku. Porucznik działał na mnie trochę niesamowicie, natomiast Włoch budził wrażenie sympatyczne i dobrotliwe.
Cały ten przebieg seansu opowiadam w skróceniu, nie chcąc obciążać go szczegółami. Zapomniałem też wspomnieć, iż w pewnym momencie kociołek z parafiną bez szelestu zniknął ze stołu.
Po seansie znaleziono go pod kanapą. Natomiast na stół przywędrowała fajeczka jednego z uczestników, zostawiona na innym meblu.

 

 

Spokojny i zamknięty w sobie Kluski będąc dzieckiem doświadczał ponoć wyjść poza ciało (OBE) i widywał zmarłych krewnych oraz duchy zwierząt.

 

 

Manifestacjom towarzyszyły wirujące światła, "aporty rzeczowe" oraz trudne do zidentyfikowania hałasy i zapachy
 

Objawy słabną. Medium widocznie jest znużone. Ktoś z obecnych mówi: - Zapach róży. Zapach jak gdyby wędrował: czuję go dopiero po chwili, ale bardzo żywy i mocny.
Trzeba kończyć seans. - Zapalcie światło - mówi prowadzący do zjaw - już kończymy. Po chwili samo zapala się czerwone światełko lampy elektrycznej. Przerywamy łańcuch i wychodzimy, zabierając nasze dwa odlewy; ktoś zostaje przy Kluskim.
Oglądam z ciekawością odlew, który zostawiła nam zjawa. Jest to cienki i bardzo delikatny odlew ręki aż do przegubu; dwa palce wyprostowane, trzy zgięte. Jest to tak, jakby ktoś rękę zanurzył w parafinie i wyjął ją powleczoną cienką jej warstwą, ale fizycznym niepodobieństwem jest, aby żywą rękę można było wyjąć z takiego odlewu. Jest to ręka zjawy, ręka astralna.
Na seansach paryskich dla kontroli dodawano do parafiny domieszkę chemiczną, i badano następnie chemicznie odlewy: parafina była nad wszelką wątpliwość ta sama. Co się tyczy samych zjaw, tyle razy czyniono z nich zdjęcia fotograficzne przy magnezjowym świetle, że również niepodobna zachować wątpliwości. Kiedy przechodzimy do salonu, przeglądam fotografie innych seansów: na jednej medium uśpione ze zwieszoną głową, koło głowy zaś jakiś ogromny ptak z rozpostartymi skrzydłami; na drugiej prusak w pikiel-haubie (na seansie był obecny profesor z Francji), o postaci zupełnie realnej, etc.
Uprzejma gospodyni domu oraz śliczna synowa częstują nas kawą, czekoladkami. Same nie bywają na seansach; nie lubią tego. Wraca do salonu kolega mój, obdarzony tym zdumiewającym darem; przykro na niego patrzeć; oczy wpół błędne, twarz obrzękła. Kaszle, w chustce pełno krwi. (Nie jest to, objaśnia mnie jeden z obecnych lekarzy, poważny krwotok, ale raczej wynik chwilowego przekrwienia.) Kto by go widział w tym stanie, temu z pewnością w głowie nie powstałaby myśl, aby ten człowiek zapraszał nas po to, aby urządzać naszym kosztem jakąś mistyfikację! Nie można ani chwili wątpić; jestem w obliczu cudownej własności.
Kluski podnosi oczy i pyta: - Czy było co?, ale natychmiast zapomina odpowiedzi i pyta ponownie. Pomału dopiero przychodzi do siebie.
Ograniczam się do podania suchych faktów tego pierwszego seansu, który bywalcy ocenili jako jeden z uboższych w fenomeny; jak dla mnie był aż nadto bogaty!
Wiele osób odnosi się sceptycznie do wszelkich takich relacji, dlatego iż od czasu do czasu gdzieś złapano jakieś medium na oszustwie; ale to, że jakieś zawodowe i wyczerpane medium dopomaga sobie w końcu sztuczkami, tak samo nie wyklucza istnienia tych objawów, jak fakt fałszowania pieniędzy istnienia prawdziwych. Wyjątkowy zaś zupełnie stosunek Kluskiego do własnego daru nadaje jego seansom charakter dokumentu. Toteż korzystając z koleżeńskiego i przyjacielskiego z nim stosunku, będę miał sposobność jeszcze powrócić do tego samego tematu. Nie silę się tu na tłumaczenie tych objawów,to by zaprowadziło za daleko. Sam Kluski odpowiada po prostu:
- Nie wiem, co to jest!
Nie mam w tej rzeczy nic do gadania, ale tak, dla siebie, raczej skłonny jestem patrzeć na to mediumistycznie, jak na jakąś siłę tak samo niezbadaną dzisiaj, jak była niezbadaną niegdyś elektryczność lub niedawno radium. Za tym pojmowaniem świadczyłby stosunek Kluskiego do igły magnetycznej.
Z dziwnym uczuciem żegnam tego miłego, prostego w obejściu i cichego człowieka, którego dar wystarczyłby niegdyś, aby... założyć religię, a może wydałby go na śmierć na stosie! W życiu codziennym Kluski sprawia wrażenie żyjącego gdzieś wewnątrz, poza naszym życiem. Sądzę, iż te zjawy, które pojawiają się na seansach - są jedynie grubą parodią tych, które oblegają go w chwilach samotności. Ale o tym on nie lubi mówić; może kiedyś...

 

Źródło: Kurier Poranny z 21 lutego 1924 r. Przedruk, ż nieznacznymi skrótami, w książce podpułkownika Norberta Okołowicza Wspomnienia z seansów z medium Frankiem Kluskim, Warszawa 1926.

 

 

Odlew splecionych dłoni. Krucha powłoka parafiny nie pękła, do czego musiałoby dojść przy ich rozplataniu. Wniosek może być tylko jeden: ręce uległy dematerializacji, pozostawiając pustą w środku formę

 

 

Odlew parafinowy (stopa)

 

 

Odlew dłoni

 

Był ostatnim wielkim medium fizycznym XX stulecia. Nigdy nie przyłapano go na oszustwie, a sławy naukowe przyznawały, że to, co czyni na seansach, może nadwerężyć dobre samopoczucie niejednego sceptyka

Franek Kluski (prawdziwe nazwisko: Teofil Modrzejewski) - człowiek wykształcony, bankier, pisarz i dziennikarz, w swoich czasach nie przyciągał takiej uwagi tłumów, jak inne media: Daniel Dunglas Home, Eusapia Palladino czy Rudi Schneider. Seanse z jego udziałem trwały zaledwie siedem lat, dlatego pozostałby pewnie postacią nieznaną, gdyby nie książka ppłk Norberta Okołowicza Wspomnienia z seansów z medium Frankiem Kluskim, wydana w 1926 roku, zawierająca blisko sto zdjęć i ogromną liczbę wypowiedzi naocznych świadków.
Spokojny i zamknięty w sobie Kluski będąc dzieckiem doświadczał ponoć wyjść poza ciało (OBE) i widywał zmarłych krewnych oraz duchy zwierząt. Również inne dzieci w jego towarzystwie mogły oglądać widma z zaświatów, co wywoływało u nich podszytą strachem niechęć do Franka. W 1918 roku 46-letni Modrzejewski przypadkiem trafił na seans innego sławnego medium, Jana Guzika.
Wówczas obecni tam goście zorientowali się, że jest osobą sensytywną i zaczęli przeprowadzać eksperymenty, które -przeniesione na grunt naukowy - z czasem dały obfity plon.
Liczba osób, jakie wzięły udział w spotkaniach z Kluskim, ostatecznie sięgnęła kilkuset. Byli to ludzie najróżniejszych profesji: profesorowie wyższych uczelni, wojskowi, zawodowi prestidigitatorzy i badacze mediumizmu. Wśród tych ostatnich najbardziej znani: prof. Charles Richet, laureat Nagrody Nobla z 1913 r.; prof. Gustave Geley, dyrektor Instytutu Metapsychicznego w Paryżu; prof. Cammille Flammarion, popularny francuski astronom oraz Hewat McKenzie -honorowa dyrektor brytyjskiego kolegium Psychic Science. W gronie polskich parapsychologów znaleźli się m.in.: inż. Piotr Lebiedziński, Prosper Szmurło, założyciel i prezes Polskiego Towarzystwa Psycho-Fizycznego, a także lekarze: Ksawery Watraszewski i Tadeusz Sokołowski.
Jako że fenomen Kluskiego przyciągał szeroką publiczność stając się w Warszawie wydarzeniem towarzyskim - na seansach z jego udziałem nie zabrakło postaci znanych ze świata polityki, kultury i biznesu. Wymieńmy na przykład Józefa Piłsudzkiego, Józefa Becka, Tadeusza Boya-Żeleńskiego i Juliusza Osterwę.
Uczestnicy tych spotkań byli dobierani w sposób przypadkowy, a jednak większość z nich zgadzała się w jednym: mieli do czynienia ze spektaklem, którego nie da stworzyć się za pomocą trików i zręczności rąk.
Seanse z udziałem Kluskiego organizowano w różnych miejscach, przy czym - co istotne - również w jasnym świetle lamp. Ogółem zanotowano ponad 800 manifestacji paranormalnych a regułą stało się, że obecni na sali ludzie w ukazujących się zjawach rozpoznawali znane sobie, nieżyjące osoby.
- Pojawiały się pod postacią mgły, stopniowo przybierały kształty i stawały się bardziej widoczne, z takimi szczegółami jak zmarszczki oraz zarost - pisał obecny przy tych wydarzeniach Władysław Feliks Pawłowski, profesor aerodynamiki na uniwersytecie w Ann Arbor (stan Michigan, USA), który znajdując się pod silnym wrażeniem tego, co przeżył w Warszawie, opublikował entuzjastyczne sprawozdanie z seansu (Journal of the American Society for Psychical Research, 19/1925 r.).
- Kilka manifestacji występowało jednocześnie, a często miało się wrażenie duchowej obecności wielu innych - dodawał zaskoczony.
Naukowiec odnotował, że zjawy ukazywały się w pewnej odległości od Kluskiego i podczas gdy niektóre z nich chodziły w zwykły sposób, inne unosiły się nad głowami siedzących. Te, które mogły mówić, robiły to w języku, jakim posługiwały się za życia. Było rzeczą oczywistą, że dysponują umiejętnością czytania w ludzkich umysłach, ponieważ precyzyjnie odpowiadały na pytania wyrażane myślach. Niektóre wybierały komunikowanie się przez stukanie, a głosy tych, które przemówiły, opisywano jako doskonale czyste i o normalnej głośności, lecz brzmiące jak głośny szept. Dla spirytystów liczył się fakt, że podczas niektórych mediumicznych manifestacji Kluskiego pojawiały się widma zwierząt. Stanowiło to przeciwwagę dla przekonania, że po śmierci egzystują wyłącznie istoty ludzkie. Uczestnicy seansów byli świadkami ukazywania się zjaw różnych naszych braci mniejszych. Pewnego razu zmaterializował się pies, który - uzyskawszy fizyczny kształt - wskoczył na kolana jednej z osób. Innym razem przypominający jastrzębia ptak bijący skrzydłami o ściany i latający po pokoju. Tę niezwykłą manifestację udało się utrwalić na kliszy fotograficznej, (zob. fot. na str 38)
Podobne obserwacje przydawały wagi wierzeniu, że łączące nas ze zwierzętami więzy uczuciowe nie zostają przecięte w chwili śmierci. Kilku ludzkim zjawom, jakie pojawiły się podczas eksperymentów, towarzyszył czworonożny przyjaciel, który odszedł w zaświaty już po śmierci swego pana.
Dokonywane przez Kluskiego manifestacje potwierdzały, że wszyscy nasi ulubieńcy przeżyją własny zgon. Na przykład jedna z materializacji przypominała lwa, który chodził dookoła, smagał ogonem meble i pozostawiał za sobą silny gryzący zapach. Inna, nazywana Pitekantropem, wyraźnie zaznaczała swą obecność przesuwając meble i próbując obecnych lizać po twarzy.
Niekiedy seanse trzeba było kończyć przed czasem, ponieważ atmosfera stawała się zbyt gorąca. Pawłowski opisywał, jak Pitekantrop złapał za rękę pewną damę, a potem jej dłoń przyłożył sobie do twarzy. Tak ją to przeraziło, że straciła nad sobą panowanie i zaczęła histerycznie krzyczeć.
Widma spełniały prośby dotyczące przesuwania sporych rozmiarów mebli; czyniły to szybko i bez wysiłku - jedna ze zmaterializowanych postaci poruszyła nawet ciężki posąg wykonany z brązu. Doktor Gustave Geley z paryskiego Instytutu Metapsychicznego relacjonował: Wszystkie oglądane przez sprawiają wrażenie osób prowadzących zwykle życie. Pawłowski przytakiwał z ochotą, dodając: Chodzą wokół gości, uśmiechają się poznając znajomych i ciekawie spoglądają na tych, których widzą po raz pierwszy.
Opisanym materializacjom towarzyszyły wirujące światła, aporty rzeczowe oraz trudne do zidentyfikowania hałasy i zapachy. Kluski z powodzeniem używał pisma automatycznego, bywał też widywany w dwóch miejscach naraz (Bi-lokacja). Te niezwykłe manifestacje występowały również w świetle dziennym, gdy medium wykonywało zwykłe, codzienne zajęcia. Pawłowski wspomina, jak chodząca po pokoju Kluskiego pewna samoczynna materializacja uniemożliwiała mu zaśnięcie.
Co interesujące, wykonane testy wykazały, że w pomieszczeniach, w których odbywały się seanse, dochodziło do nagłego spadku temperatury. Ustalono także, że gdy w pobliżu medium znalazł się kompas - jego wskazówki poczynały kręcić się jak szalone.
Jednak do historii mediumizmu Modrzejewski wszedł dzięki dowodom materialnym na obecność produkowanych przez siebie zjaw. Są to wykonane w parafinie odciski, z których część przetrwała do dziś - przechowuje się je w zbiorach Instytutu Metapsychicznego w Paryżu.
Jak przebiegał ten proces? Otóż zjawę nakłaniano do zanurzenia kończyny w wanience z roztopionym woskiem. Kiedy potem znikała, odchodząc w inny wymiar, w pokoju pozostawały puste w środku formy, poświadczające fizyczną obecność gościa.
Były one doskonałe w każdym szczególe i dawały dowód nie tylko materializacji i dematerializacji zaświatowego wizytanta.
W 1921 roku francuscy badacze potajemnie wprowadzili do płynnej parafiny rozpuszczalny cholesterol, by upewnić się, że każdy odcisk powstał w czasie, gdy przeprowadzano eksperyment. Po dodaniu kwasu siarkowego parafina stałaby się czerwona, a w końcu ciemnobrunatna - i w ten sposób można by rzecz ostatecznie zweryfikować.
Richet pisał, że podczas seansu on i Geley trzymali Kluskiego za ręce a później odkryli, że w ustawionej w drugim końcu pokoju wanience zostały odciśnięte zmaterializowane dłonie i stopy dziecka! W efekcie byli zmuszeni stwierdzić, iż badanie to daje niezbite naukowe dowody na materializację ektoplazmy.

 

 

Próba sfalsyfikowania odlewu przy użyciu rękawiczki gutaperkowej. U nasady wyraźnie widoczna wadliwość, powstała wskutek wtargnięcia ciepłej wody pomiędzy foremkę parafinową a rękawiczkę

 

O zjawach zwierzęcych donoszono również w relacjach z seansów zmarłego w 1928 roku Jana Guzika, medium cieszącego się sławą w Petersburgu, Berlinie oraz Paryżu. Jego zdolności materializacyjne badali: dr Julian Ochorowicz i wspomniany już Gustave Geley. Jak donoszono, pewnego razu ukazała się zjawa psa, przypominająca foksteriera, a uczestnicy seansu przeżyli szok, gdyż nikt nie był przygotowany na to, że widmo, jak żywy pies, może łasić się do nóg, wskakiwać ludziom na kolana i wtykać nos w czyjąś kieszeń. Wydarzenie to miało miejsce 5 maja 1923 roku, a nazajutrz na podłodze salonu odkryto... ślady łap małego pieska.
Pewne osiągnięcia w materializacji widm zwierzęcych miała też Etta Wriedt - jedno z najsłynniejszych mediów fizycznych XX stulecia. Obecny na jej seansach w roku 1912 pułkownik E. R. Johnson tak opisał własny kontakt ze zjawami zwierząt: Zostałem oszczekany przez moje trzy psy, które zdechły przeszło 20 lat wcześniej. Najbardziej jednak interesujące było to, że sposób ich szczekania odpowiadał rozmiarowi i rasie każdego z czworonogów. Johnson przyznał, że szczekanie i wypowiedzi pani Wriedt słyszał w tym samym czasie, a źródła obu dźwięków bez wątpienia znajdowały się w przeciwnych rogach salonu.
Podsumowując temat widm zwierzęcych prof. Geley stwierdził, że zjawy takie łatwiej daje się wyczuć aniżeli zobaczyć. O ich pojawieniu się zawiadamia nas zapach, ruch oraz wyczuwalny pod palcami kształt. Widmowe zwierzęta rzadko natomiast emanują własne światło, co jest charakterystyczne dla widm ludzkich. Drugi wniosek lekarza sprowadzał się do tego, że czworonogi najczęściej zjawiają się w towarzystwie zjaw ludzi, którzy - jak można przypuszczać - byli za życia ich właścicielami.
Władysław F. Pawłowski, który obserwował fenomen Kluskiego w Warszawie, wyliczył, że najwięcej w historii odnotowano zjaw psów, kotów, ptaków oraz wiewiórek. Niektóre media, takie jak np. Max Moecke, z powodzeniem przywoływały widma lwów, co wśród uczestników seansów zwykle wywoływało panikę. Jak ustalono, w Afryce szczególnie często materializują się węże; w innych kręgach kulturowych mogą to być konie, foki albo inne zwierzęta żyjące wyłącznie na danym obszarze geograficznym.
W latach 20. ub. wieku znany spirytysta gen. Józef Petera w wydanej w Niemczech książce opisał ok. 50 udokumentowanych materializacji duchów zwierząt.

 

Źródło: Nieznany Świat

Artykuł: Wojciech Chudziński

Legion 06.07.2010 19:03 2390 wyświetleń 0 komentarzy 0 ocena Drukuj

0 komentarzy

Pozostaw komentarz

Zaloguj się, aby napisać komentarz.
  • Żadne komentarze nie zostały dodane.


Ocena zawartości jest dostępna tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.
Niesamowite! (0)0 %
Bardzo dobre (0)0 %
Dobre (0)0 %
Średnie (0)0 %
Słabe (0)0 %
Zaloguj
Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.
Zapomniałeś/aś hasła?

Ostatnio Widziani
· Matys 5 tygodni
· pietras198797 tygodni
· hanah30104 tygodni
· Legion193 tygodni
· MAXIMUS205 tygodni
· Szakal2406254 tygodni
· knt77287 tygodni
· mateusz69p332 tygodni
· Tester349 tygodni
· AnthonyCug355 tygodni

Zarejestrowanych: 3,977
Gości online: 1
Najnowszy użytkownik:
AnthonyCug